
Zrealizowanie mojego pierwszego gigantycznego zamówienia malarskiego to jedno z najważniejszych doświadczeń w mojej dotychczasowej drodze artystycznej. Obraz o imponujących wymiarach, ponieważ jest wyższy ode mnie i wymagał ode mnie ogromnej ilości pracy fizycznej i technicznej. Był również prawdziwym emocjonalnym rollercoasterem o wymiarach 180×140 cm. Ten wpis to moja opowieść od pierwszego pociągnięcia pędzla po ostatnią łzę wzruszenia, gdy ukończyłam dzieło.
Od zera do dzieła!
Do takich zamówień nie przygotuje Cię żaden podręcznik to lata doświadczeń z płótnami, metoda prób i błędów. Niemniej muszę przyznać, że mimo malowania od ponad 10 lat to jednak malowałam na gotowych płótnach. A tu musiałam sobie złożyć je sama, odpowiednio naciągnąć, zszyć i zagruntować. Uwierzcie to nie jest proste i wymaga dużo wysiłku i gimnastyki, ale dla chcącego wszystko możliwe, zwłaszcza gdy chce tworzyć na dużą skalę dosłownie i w przenośni!

Sam proces malowania....
Sam proces malowania był wyczerpujący w pozytywnym znaczeniu, ekscytujący, bardzo emocjonalny. Włożyłam w ten obraz przynajmniej setki godzin i nie przesadzam, ale były dni, w których malowałam od rana do nocy, bywały zarwane nocki, czasem pojawiały się dni, w których zrobiłam tylko detal danego elementu. Cóż bywało różnie nie będę ukrywać! Bo oprócz tego zamówienia miałam też inne rzeczy na głowie. Niemniej cały proces zajął mi prawie pół roku od złożenia płótna po oddanie obrazu klientowi.
Ten portret to eksplozja kolorów, ekspresji i energii. Obraz sam za siebie mówi więcej, niż mogłabym opowiedzieć słowami! Uwielbiam ten moment, kiedy obraz zaczyna żyć, dzięki dobraniu odpowiedniej gamy kolorów.
Proces twórczy nie byłby jednak kompletny bez moich asystentów!
Moich kociaków, które lubią zakręcić noskiem wśród pędzli i wylanych farb. Zwłaszcza moja kotka, która systematycznie sprawdza czy farby są odpowiednio wymieszane, a pędzle leżą tam, gdzie trzeba, czyli wszędzie.
Ale spokojnie pomimo chaosu ogarniam ten chaos!


Wiecie, co było najgorsze? Rozstanie!
Mieszkając przez pół roku z obrazem, w którego włożyłam całą siebie było czymś niesamowitym. Codzienne spoglądanie na niego przy ulubionej kawce, rozmyślenia, analizowanie, co zmienić, a co nie. To była relacja i niesamowite przeżycie. Aż przyszedł dzień pożegnania, z jednej strony ekscytacja, bo przecież klient zadowolony, obraz spełnił jego oczekiwania itd., ale z drugiej czułam się jakby ktoś zabrał część mnie. Było mi trochę smutno, bo obraz wypełniał moją pracownię, a po zabraniu go zrobiło się pusto. To było bardzo trudne, ale czyż nie po to tworzymy? By dzielić się tym, co w nas najgłębsze? Widząc ten uśmiech i wzruszenie zamawiającego, który będzie żyć z moim dziełem, to wiem, że była to właściwa droga. W takich momentach jak ten czuję, że całe to szaleństwo sztuki ma sens!

Autorem załączonych zdjęć jest fotograf ze Szczecina @manyzaparatem, jeśli to czytasz narób mu trochę ruchu na instagramie. Z góry dziękuję!